Rok szkolny się kończy, studenci ostatkiem sił walczą z sesją, na ryneczkach pojawiły się czereśnie – wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jedno – wielkimi krokami zbliżają się WAKACJE. Wielu z Was drodzy czytelnicy zapewne zastanawia się gdzie spędzić urlop, dlatego razem z najlepszymi blogerkami piszącymi o językach i kulturach innych krajów postanowiłyśmy wyjść naprzeciw Waszym potrzebom i zachęcić Was do odwiedzenia naszych ulubionych krajów.
W swoim wpisie postanowiłam przedstawić Wam moje wrażenia i porady dotyczące Niemiec i Szwajcarii. Jeśli interesują Was również inne kraje to zapraszam na koniec posta, gdzie podam Wam jak zwykle linki do pozostałych wpisów z serii W 80 blogów dookoła świata. Zaczynamy!
Co warto wiedzieć?
- Drogi. Niemcy są znane ze swoich autostrad. W wielu miejscach nie ma górnego limitu prędkości, więc można sobie poszaleć, ale tam, gdzie jest ograniczenie to należy się do niego dostosować. Znajomy opowiadał, że wyprzedzał się kiedyś na zmianę przez kilka kilometrów z kierowcą z Holandii, aż ich policja niemiecka zatrzymała i musieli płacić słone mandaty.
- Jeśli chodzi o korki, to zdarzają się przy obwodnicach (tzw Ringach) dużych miast, jeśli znacie niemiecki, to możecie włączyć lokalne radio, w godzinach szczytu zawsze są podawane korki wraz z ich długością np: bis zu 3 km Stau (korek) auf der A92 Richtung (w kierunku) München zwischen (pomiędzy) Flughafen München und Kreuz Neufahrn.
Źródło |
- Dosyć często spotykanym znakiem na autostradzie jest ten obok. Oznacza on, że dane ograniczenie obowiązuje tylko w przypadku mokrej nawierzchni (np. w trakcie i po deszczu).
- Kaucja zwrotna. Wspominałam już raz o niej przy okazji wpisu o automatach z kiełbaskami TUTAJ. O co chodzi? W sklepach (nie jestem pewna co do restauracji) do ceny napoju w puszce lub butelce należy doliczyć cenę kaucji, jakiś czas temu było to 8 centów za szklaną butelkę i 25 centów za puszkę. Jeśli kupowaliście np piwo albo Colę w Lidlu, to w Lidlu będziecie mogli puszkę/butelkę zwrócić w automacie przed kasami. W zamian dostaniecie papierowy wydruk, który będzie można wykorzystać przy najbliższych zakupach w danym supermarkecie.
- Jeśli jedziecie samochodem do dużego miasta, to warto sprawdzić wcześniej przepisy dotyczące samochodów. W centrum Berlina obowiązuje np tak zwana Umweltzone, żeby móc się tam swobodnie poruszać należy mieć wykupioną odpowiednią plakietkę (do poczytania TUTAJ). Obowiązuje ona we wszystkich miastach, w których jest Umweltzone. Brak plakietki może zostać ukarany mandatem.
- Sklepy są zamknięte w niedziele.
Co warto zwiedzić?
- Berlin. Jeśli mieszkacie w północno-zachodniej Polsce to Berlin jest od Was tylko rzut beretem, jeśli macie możliwość, to warto się tam wybrać. W stolicy każdy znajdzie coś dla siebie, są tam typowe muzea i galerie, jak również takie bardziej zakręcone miejsca. Mi osobiście bardzo spodobała się przejażdżka super-szybką windą na Fernsehturm (wieżę telewizyjną); dosyć małe, ale za to bardzo ciekawe DDR Museum i Classic Remise Berlin, gdzie można za darmo obejrzeć odnowione stare auta, a jeśli macie ok 200-300 fruwających po portfelu luzem ojro, to takie autko można sobie nawet wypożyczyć na kilka godzin. A tak przy okazji – Berlin znajduje się na niemieckich Mazurach 😉 i jest otoczony kanałami i jeziorami, więc fani sportów wodnych też znajdą tutaj coś dla siebie.
Classic Remise Berlin |
- Konstancja. Miasto znajduje się dosyć daleko od Polski i niestety leży spory kawałek od sensownych lotnisk. Ja zawsze korzystałam z lotniska Memmingen, ale to ponad 100km od Konstancji. Tak w ogóle Konstanz to takie trochę nasze Zakopane – Niemcy chętnie przyjeżdżają tu na urlopy i wakacje. Co można robić w KN? Ja uwielbiam wyspę Mainau z kolorowymi kwiatami i Schmetterlingshaus (motylarnia), termy i spacery wzdłuż Jeziora Bodeńskiego. Moim niespełnionym marzeniem jest 273 kilometrowa „przejażdżka” rowerem dookoła jeziora przez 3 państwa: Niemcy, Austrię i Szwajcarię. Konstancja to też świetne miejsce wypadowe do Szwajcarii właśnie, do gór też jest bardzo blisko (moje piękne zdjęcie z Säntisa do obejrzenia TUTAJ).
- Drezno. Obok Berlina to chyba drugie najczęściej odwiedzane przez Polaków duże niemieckie miasto. Dojazd do niego też jest dosyć prosty. W pobliżu znajduje się piękna Szwajcaria Saksońska, której nie miałam okazji jeszcze zwiedzić, ale jest na mojej liście do zobaczenia. W samym mieście jest naturalnie piękna starówka, obejrzeć tez można największy instrument na świecie (pisałam o nim TUTAJ) i absolutny hit – moim zdaniem najlepsze muzeum w jakim byłam, czyli Grünes Gewölbe. Jest to były skarbiec władców saksońskich i takich błyskotek, to nie widziałam nawet w telewizji ;). Krótki wpis z mojego zimowego wyjazdu do Drezna znajdziecie TUTAJ.
Grudniowy Zwinger w Dreźnie, latem jest tu dużo ładniej, bo są fontanny. Na dziedzińcu odbywają się też koncerty. |
Co zjeść?
- Rostbratwurst i Currywurst. Niemieckie kiełbaski są sprzedawane praktycznie o każdej porze roku, więc nie powinniście mieć problemu z upolowaniem ich. Serwowane są zazwyczaj w bułce (bywają nawet sztuki półmetrowe!) z dodatkiem ketchupu i/lub musztardy.
- Kartoffelsalat. Fanką sałatki ziemniaczanej nie jestem, ale jest to faktycznie danie niemieckie, które często widywałam w karcie dań.
Kartoffelsalat z ogórkiem, Berlin |
- Precle. A konkretnie Butterbrezel, czyli precle z masłem. Niby nic specjalnego, ale je po prostu UWIELBIAM. O ile w Polsce nie miałam jakoś do nich dostępu, to teraz w Szkocji lokalny Lidl mnie rozpieszcza i zamiast bułek codziennie na śniadanie wcinam precla z masłem i czasem innymi dodatkami. Pamiętam, że jadłam precle z serem w Berlinie (można je kupić nieopodal Berliner Dom jak również Reichstagu), ale ta wersja zupełnie mi nie podeszła. Nie ma to jak ciepły precel z masełkiem, posypany grubą solą. Mmmm rozmarzyłam się!
- Piwo. Piwa się oczywiście nie je, tylko się je pije. Smakoszem nie jestem, ale jeśli Wy jesteście to zawsze starajcie się szukać lokalnych wyrobów. Na długo przed tym jak u nas nadeszła moda na lokalne trunki, w Niemczech można było spróbować wytworów miejscowych warzelni.
Co kupić?
- Książki. O ile ceny w księgarniach zbyt przyjazne nie bywają, zawsze warto poszukać pozycji oznaczonych jako Mangelexemplar. Książki takie zazwyczaj mają albo stempel z tym napisem, albo drapniętą tylną okładkę, poza tym nic im nie jest ;). Warto się również zakręcić i poszukać Flohmarktów, czyli pchlich targów, tam można książki upolować już za 1-2 euro.
- Kosmetyki i chemia. Chcecie to się śmiejcie, ale niemiecka chemia jest faktycznie dużo lepsza od polskiej, a do tego często tańsza. Rodzicielka ma przeprowadziła testy w domu, więc wiem co mówię ;). A poza tym – hej włosomaniaczki! DM jest właśnie niemiecką drogerią i jest w wielu miejscowościach, więc bez problemu kupicie tu wszystkie kosmetyki z Alverde i Balei.
- Alkohol. Trochę to niepedagogiczne, bo może młodzież też mnie czyta, ale z moich osobistych doświadczeń wynika, że alkohol w Niemczech jest zazwyczaj dużo tańszy niż w Polsce. Pamiętam za czasów studenckich różnicę w cenie japońskiego wina śliwkowego – w Polsce 20zł, a w Niemczech najpierw 99 centów, a ostatnio jakoś koło 2 euro. Obydwa były butelkowane w Niemczech.
Co warto wiedzieć?
- Języki. W Szwajcarii mamy 4 języki urzędowe, na mapce zaznaczone odpowiednio: niemiecki (pomarańczowy), francuski (zielony), włoski (granatowy) i retoromański (fioletowy). W związku z tym nie wszędzie dogadamy się po niemiecku, a i niemiecki, który usłyszymy, będzie się znacząco różnił od tego używanego w Niemczech. Jeśli jesteście ciekawi Schweizerdeutsch to zajrzyjcie na bloga Ani TUTAJ. A jeśli ciekawi Was różnica w mentalności niemieckich i francuskich Szwajcarów to zajrzyjcie na bloga Jo TUTAJ. Podsumowując, językowo najbezpieczniejszą opcją będzie chyba angielski.
- Waluta. Odkąd Polska jest w Unii przyzwyczailiśmy się, że wszędzie można jechać na dowód i w większości zachodnich państw płacimy w euro. Nie zapominajcie, że Szwajcaria nie jest członkiem Unii i ma swoją własną walutę – frank szwajcarski. Niby oczywistość, ale warto o tym pamiętać :).
- Drogi. W Szwajcarii nie ma bramek na autostradach, ale należy kupić winietę za ok 40 franków, która z tego co pamiętam starcza na rok i wtedy można śmiało jeździć autostradami. Pamiętajcie, że Szwajcaria to nie Niemcy i na autostradach obowiązuje ograniczenie prędkości do 120 km/h. Nie wierzycie? To obejrzyjcie sobie mandat u Jo TUTAJ. Jak myślicie ile wynosi kara za przekroczenie dozwolonej prędkości o 1 km/h?
- Jak na przeciętną polską kieszeń w Szwajcarii jest niestety dosyć drogo. Jedną z opcji jest zatrzymanie się np w Konstancji i jednodniowe wypady za granicę. Wielu Niemców tak robi, dlatego ciężko czasem w KN znaleźć wolny pokój.
Granica szwajcarsko-niemiecka w Konstancji. Pozuje autorka bloga. |
Co warto zwiedzić?
- Rheinfall. Największy wodospad w Europie. Wklepujecie w GPSa nazwę miejscowości Schaffhausen i jesteście w domu. W całym mieście są znaki prowadzące do wodospadu, nie da się nie trafić. Z jednej strony znajduje się biletowane podejście do wodospadu, gdzie możecie nieomal zanurzyć dłonie w wodzie ;). Z drugiej strony jest restauracja, ale wodospad można podziwiać też bezpłatnie. Istnieje tez opcja podpłynięcia statkiem i wejścia na wysepkę znajdującą się po środku wodospadu. Czasem z łódki można zobaczyć też ryby skaczące pod prąd. Rheinfall jest piękny i zdecydowanie warto się tam wybrać, jeśli będziecie w pobliżu.
Rheinfall |
- Podróż Glacier Expressem. Szwajcaria to kraina torów, tras i pociągów typowo turystycznych jest tam niemało, ja najbardziej napaliłam się na GE po obejrzeniu filmu dokumentalnego. Podróż od St. Moritz do Zermattu trwa ok 8 godzin, za dodatkową opłatą można wykupić posiłek na pokładzie. Widoki są super, dostajecie do tego słuchawki i w trakcie podróży słuchacie historii Szwajcarii i mijanych miejscowości. Ja niestety nie miałam okazji, ale warto po takiej podróży przenocować w Zermatt i następnego dnia podziwiać piękny Matterhorn, jeden z najbardziej charakterystycznych szczytów alpejskich. Z tego, co kojarzę jeździ też w tamte rejony kolejka.
Glacier Express, St. Moritz. |
Co zjeść?
- Rösti. Potrawa ziemniaczana. Ja miałam okazję zjeść Rösti domowej roboty, przygotowywane przez prawdziwego Szwajcara tymy szwajcarskymy ręcamy ;). Danie nie jest bardzo wymyślne, ale do tego stopnia dobrze smakuje, że skusiłam się na nią jeszcze raz w Bernie.
Rösti |
- Serowe Fondue. Jadłam w restauracji. Szału z mojej strony nie było, ale kiedyś zdecydowanie zamierzam spróbować fondue robionego w domu. Jeśli jesteście zblazowanymi turystami i fondue już Wam uszami wychodzi, to może skusicie się na Fondoga ;D? TUTAJ zdjęcie i opis.
- Raclette. No dobra, tutaj trochę oszukuję, bo moje raclette było francuskie i jadłam je w Niemczech. Ale ponieważ kuchnia francuska i szwajcarska ma ze sobą dużo wspólnego, to przymknijmy na tę drobną nieścisłość oko i zacznijmy się rozkoszować tym cudnym serem. W domowych warunkach raclette roztapia się na raclettownicy, takim trochę a la opiekaczu, ale bez klapki zamykającej. Z raclette zjada się zazwyczaj ziemniaki z wody, ogórki korniszone i jakąś szynkę. Oficjalnie UWIELBIAM sery, a topione w szczególności!
- CZEKOLADA. Czekoladoholiczką nie jestem i trudno zaspokoić moje podniebienie, ale boskiej szwajcarskiej czekoladzie się to udało zrobić, kilka RAZY. I w sumie nie ważne, czy to była średnio-półkowa pistacjowa czekolada Frey z Migrosa, czy grzechu warta czekolada z Läderach Confiseur Suisse, za każdym razem szaleństwo kubków smakowych gwarantowane! Tylko Lindta coś nie lubię, za słodki jest jak dla mnie :(.
Co kupić?
- Tu Wam za mocno nie pomogę, bo kupowałam tylko czekoladę. A! I szwajcarski scyzoryk dla rodziciela (TUTAJ recenzja). No i paździerzo-krowi dzwonek do szalonej kolekcji dzwonków.
Rewelacyjnie!