Pod względem turystycznym Szwajcaria to póki co mój ulubiony kraj. Co prawda nie jeżdżę na nartach, ale uwielbiam piesze wędrówki, a góry to według mnie najpiękniejsze miejsca na ziemi. Do dziś pamiętam ten dreszcz emocji, gdy po raz pierwszy przekraczałam szwajcarską granicę. W dzisiejszym wpisie będziecie mogli podziwiać razem ze mną uroki 3 kantonów: niemieckich Berna i Lucerny oraz włoskiego kantonu Ticino. Autorką relacji jest moja siostra cioteczna, Ewelina, która wybrała się tam na krótki urlop razem z moją drugą siostrą i jej narzeczonym. Zapraszam do czytania!
Mając do dyspozycji trzy dni, we trójkę wybraliśmy się z Brukseli do Szwajcarii. Głównym planistą wyprawy była moja siostra, która, ze względu na okrojony czas, wybrała cztery miejsca do zwiedzania.
Kanton Berno
Pierwszym punktem było miasteczko Lauterbrunnen, dokąd dotarliśmy po 7 godzinach jazdy. Naszym celem był wodospad, ale jak się okazało, jest ich tam mnóstwo. Co jakiś czas napotykaliśmy kolejne, mniej lub bardziej okazałe. Tutejszą atrakcją jest również kolejka linowa, która oferuje sześć tras złożonych z punktów widokowych znajdujących się na różnych wysokościach. Najkrótsza przejażdżka trwa ok. 1,5 godziny i kosztuje 12 CHF, natomiast najdłuższa 6 godzin (106 CHF) i dociera aż do punktu znajdującego się na 2970 m n.p.m. Mieliśmy ochotę odwiedzić miejsce, gdzie nagrywano „Jamesa Bonda”, lecz przywitała nas siarczysta ulewa i zrezygnowaliśmy.
Wróciliśmy do bardziej przyziemnych spraw i wybraliśmy się do restauracji z zamiarem posmakowania lokalnych specjałów. Jedno z najbardziej znanych dań to rösti, którego podstawą są podgotowane, grubo starte ziemniaki podane ze stopionym serem raclette na wierzchu i rozmaitymi dodatkami. Często są to jajka sadzone, kiełbasa oraz przeróżne sosy. Do tego oczywiście zamówiliśmy piwo. To na pewno nie jest posiłek dla osób będących na diecie 😉 Szczerze mówiąc, nie zachwyciła nas ta potrawa, być może ze względu na to, że polska kuchnia również bazuje na ziemniakach. Nie było problemu, gdy chcieliśmy zapłacić w euro, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że stosowali przelicznik 1:1.
Nocowaliśmy w mieście położonym ok. 30 km od Lauterbrunnen – Thun. Centrum miasta to urocze miejsce położone nad rzeką Aare, która wpada do jeziora Thun otoczonego górami. Przespacerowaliśmy się wzdłuż kanału, gdzie nie ma zakazu kąpieli i widzieliśmy pływających ludzi. Jego brzegi łączy drewniana tama udekorowana pięknymi zadbanymi kwiatami. Liczne małe restauracje, których światła odbijały się o zmroku w tafli wody, tworzyły magiczny klimat. Na wzniesieniu znajduje się zamek, skąd widać panoramę miasta i rzucającą się w oczy charakterystyczną drewnianą zabudowę domów.
Nazajutrz poszliśmy nad jezioro, wstęp na plażę jest płatny (6 CHF wejście dla studentów, 8 CHF bilet normalny). Do dyspozycji są również dwa baseny rekreacyjne z trampolinami oraz boiska do gry i restauracje. Nie spędziliśmy tam wiele czasu, bo czekały na nas kolejne miejsca.
Kanton Ticino
Następnym celem naszej podróży był most nad rzeką Verzasca w Lavertezzo należącym do włoskiego kantonu Ticino. Aby tam dotrzeć, musieliśmy pokonać ponad 200 km i większość trasy prowadziła przez tereny położone na wysokości ponad 2000 m n.p.m (najwyższy punkt znajdował się na 2436 m n.p.m.). Chcieliśmy dotrzeć na miejsce jak najszybciej, żeby zanurzyć się w krystalicznie czystej rzece, ale było to wręcz niemożliwe. Trasa oferowała tak zniewalające widoki, że grzechem byłoby nie zrobić postoju i pstryknąć kilku zdjęć.
Po przejechaniu przez góry, krajobraz zmienił się niemal całkowicie. Domy obite drewnem zamieniły się w proste, murowane budynki. Niektóre wioski były zbudowane z kamienia. Na reklamach nie było już niemieckich napisów, zastąpiły je włoskie. Ten sam kraj, a czuliśmy ogromnego ducha Włoch.
Gdy dotarliśmy nad rzekę, nie mogliśmy uwierzyć, że woda może być tak czysta i mienić się tyloma barwami. Wskoczyliśmy do niej i przeżyliśmy kolejny szok – woda była okrutnie zimna, ale pod jej powierzchnią znajdowały się pięknie wyżłobione skały, co zatrzymało nas na dłużej.
Kanton Lucerna
Po noclegu w Locarno, udaliśmy się w drogę powrotną do Brukseli. Ostatnim punktem na trasie była Lucerna. Przespacerowaliśmy się w centrum miasta, którego punktem charakterystycznym był również drewniany most przyozdobiony kwiatami – na podobieństwo Thun. Można było wybrać się w rejs statkiem wycieczkowym i wysłuchać historii okolicy. Mimo tego, że miasto było naprawdę warte dłuższego pobytu, upał i rzesze turystów sprawiły, że szybko przebrnęliśmy przez tłumy i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Podsumowując, trzy dni to za mało na zwiedzenie Szwajcarii, ale wystarczająco dużo, by się w niej zakochać. Ten kraj wywarł na nas ogromne wrażenie i z pewnością chcemy tam wrócić. Następnym razem obierzemy inne trasy i objedziemy je koleją. Mimo tego, że trzeba mieć niezłe zasoby gotówki, to każde pieniądze są warte zobaczenia takich cudów natury, w jakie obfituje z pewnością cała Szwajcaria.
I jak Wam się podobała podróż po Szwajcarii? Piątki to teraz dzień podróży, więc jeśli macie ochotę na podzielenie się Waszą relacją z podróży do Niemiec, Austrii bądź Szwajcarii to skontaktujcie się ze mną mailowo: diana.korzeb(maupa)gmail.com.
Spodobał Ci się ten wpis? Polub zatem mojego bloga na Facebooku i obserwuj go na Bloglovin!
Szwajcaria jest przepiękna! Zawsze to wiedziałam, ale nigdy nie widziałam. Mam nadzieję, że już niedługo (we wrześniu) się to zmieni :).