W oczach wielu Polaków Niemcy to naród raczej nudny. W końcu lubią porządek (Ordnung muss sein), dużo krzyczą w wojennych filmach i do sandałów ubierają skarpety. Nudy.
Kto tak myśli nigdy chyba nie był na porządnej niemieckiej imprezie. Piwo leje się strumieniami, w tle przygrywa swojska muzyka ze szlagierami, które znają wszyscy, ale publicznie mało kto się do tego przyzna, a słynne piękne niemieckie dziewczyny świecą jaśniej niczym słońce zawartością swojego dekoltu.
Niemcy do tego stopnia uwielbiają balować, że uknuli sobie nawet termin Fünfte Jahreszeit, Piąta Pora Roku, i nazywają tak wiele dużych imprez m.in Oktoberfest w Monachium czy chociażby Karnawał.
Karnawał w Berlinie
W ramach mojego kanału na YouTubie postanowiłam pojechać razem z m. do Berlina. Idealną okazją wydawała się końcówka stycznia. Zimno, śnieg, minus 10 to przecież idealna pora na karnawał. W końcu nic tak nie zachęca to radosnego tuptania jak siarczysty mróz.
Na nasze nieszczęście pod koniec stycznia przyszła odwilż i śniegu nie było nawet w ciemnych zakamarkach berlińskich ulic. Ratował nas tylko porywisty wiatr i deszcz dzień przed pochodem karnawałowym. Zupełnie nie wiem, co bym ze sobą poczęła, gdyby była ładna pogoda.
Sam pochód mieliśmy raptem kilkaset metrów od naszego hotelu. Dzięki temu bez problemu mogliśmy szamać późne śniadanie składające się z lekko zmarnowanej, ale bardzo pożywnej jajecznicy i wczorajszej szynki. Jeśli doliczyć do tego nieograniczony dostęp do bułek i małych Nutelli do smarowania, to obrotny człowiek mógłby sobie zapewnić porządny posiłek na cały dzień.
Pochód miał przemaszerować Kurfürstendamm, pieszczotliwie zwaną Ku’Dammem. Początek nieopodal Adenauerplatz, Placu Adenauera, końcówka na wysokości Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche, kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma i Europa-Center, ekskluzywnego centrum handlowego, w którym toaleta kosztuje 0,50 centów i w niedziele jest nieczynna (mimo otwarcia obiektu i odbywającej się nieopodal imprezy).


Ponieważ pochodzę z małego miasta, to od pierwszych kroków na Ku’Dammie zostałam oszołomiona przepychem butików. Same Szanele i Guczi. Raj dla faszionistek i prawdziwych drwali. Szkoda tylko, że większość wolno stojących witryn była pusta. Może ekskluzywne sklepy bały się tłumów nieekskluzywnych mieszkańców pośledniejszych dzielnic, którzy tłumnie przybyli na paradę? Może małe dziatwy poprzebierane za tygryski i piratów tak naprawdę nie polowały na cukierki (Kamellen) tylko na torebki Prady? Trudno powiedzieć, z małego miasta jestem i się nie znam na wielkomiejskich zwyczajach.
Parada zaczęła się z opóźnieniem, mimo że wcześniej jeden z pokrzykujących na samochodach panów dziarsko zachęcał wszystkich do aktywnego udziału w przemarszu. Mieliśmy pecha i przed naszą kamerą kręcił się bez przerwy pan reporter kradnąc nam bezczelnie najlepsze ujęcia. Dlatego poczułam przyjemną falę satysfakcji (Schadenfreude), gdy w pogoni za dobrym ujęciem wdepnął w końską kupę, zostawioną przez niespokojnego wierzchowca ciągnącego wraz z towarzyszami prawdziwą karocę.
Nie wiem, czy to kwestia miejscówki, ale lekko rozczarował nas karnawał w Berlinie. Dwa lata temu nasz pierwszy niemiecki karnawał w Cottbus to był szał. Muzyka, która mogła ogłuszyć na kilka godzin Hagrida. Kostiumy, których nie powstydziliby się Avengersi. Małpki dyskretnie pite w hurtowych ilościach tak, aby małoletnia młodzież tego nie zauważyła. Obama podsłuchujący na platformie Angelę. To były czasy.
A karnawał w Berlinie? Było kolorowo, ale mniej różnorodnie. Mało muzyki, szczególnie tej na żywo. Najbardziej spodobała mi się orkiestra grająca na piszczałkach (można ich zobaczyć na końcu naszego filmiku), ale pod koniec byli już chyba bardzo zmęczeni i nie bardzo widać na ich twarzach entuzjazm (powinni się przynajmniej cieszyć, że zaraz pójdą do domu). Nie sądziłam też, że będę tęsknić za confetti we włosach, pod ubraniem i między zębami.
To był pierwszy karnawał po dwuletniej przerwie, może dlatego zabrakło karnawałowego nastroju? A może trzeba było stanąć po środku trasy, a nie na początku, bo większość nie zdążyła się wczuć w atmosferę?
Lubię Berlin, lubię niemieckie tradycje, ale od siebie stanowczo polecam karnawał w Cottbus. No chyba że Berlin rozkręci się bardziej za rok.




Może to właśnie przez pogodę? Bo tak na moje oko to ten mróz minus 10 i śnieg po kolana chyba byłby bardziej nastrajający na świętowanie karnawału niż taka szarówka..