Czy wiecie jaki dzisiaj mamy dzień? Możliwe, że mignęła Wam gdzieś informacja, że to Europejski Dzień Języków. Z tej okazji różne instytucje europejskie przygotowały konkursy i ciekawostki. My blogerzy (aż jeden mężczyzna nam się trafił :D) i blogerki piszący o językach i kulturach różnych krajów postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi wrażeniami z tego, jak nam się zmienił punkt widzenia odkąd zaczęliśmy poznawać „nasze” języki.
Jeśli o mnie chodzi, to moim pierwszym językiem obcym był angielski. Zaczęłam się go uczyć w pierwszych latach szkoły podstawowej, potem pojawiły się dodatkowe kursy w szkołach i lekcje na serio w gimnazjum (tak! wydało się! jestem gimbazą ;)!). Trudno powiedzieć dlaczego, ale od któregoś momentu przestałam lubić ten język. Gramatyka wydawała mi się pokręcona i nielogiczna, a całość trudna do opanowania. Przyczyniła się do tego na pewno niechęć wobec nauczycielek i strach(!) przed zajęciami w szkole. Po raz pierwszy angielski odczarowała moja ostatnia nauczycielka angielskiego w liceum i to dzięki niej dzisiaj jestem w stanie swobodnie komunikować się po angielsku, bez stresu, że zrobię błąd (a te na pewno, jak każdemu mi się zdarzają). Dziękuję Pani bardzo :))! Co zabawne drugi stopień odczarowania języka nastąpił dzięki Grey’s Anatomy. Złośliwe docinki, wymyślanie nowych słów (choćby McDreamy i McSteamy) i ogólnie świetne teksty w początkowych sezonach sprawiły, że pokochałam ten język i przestał on być tylko przykrym obowiązkiem.
Języka niemieckiego zaczęłam się uczyć w piątej klasie podstawówki i dopóki nie poszłam do liceum, to była to całkowicie bezstresowa nauka, na prywatnych zajęciach językowych. Może dlatego, w przeciwieństwie do wielu nastolatków, niemiecki kojarzył mi się zawsze pozytywnie? Moja nauczycielka od początku starała się mnie nauczyć mówić i mimo, że gramatyka była u mnie praktycznie na zerowym poziomie, mówić po niemiecku się nigdy nie bałam. Niemiecki wydawał mi się od początku do bólu logiczny i za to go bardzo lubiłam, reguły były jasne, wyjątki w sumie też (chociaż, jak się łatwo domyślić początkowo mało mnie interesowały ;)) więc w liceum zdecydowałam się na klasę językową, a po maturze dostałam się na germanistykę i teraz, od kilku już lat, pracuję jako lektor języka niemieckiego. Nie uważam, żeby moja nauka była zakończona. Myślę, że nigdy nie będzie, bo zawsze będzie coś nowego, jakieś nowe słowa i pojęcia, które w większości wypadków będę rozumiała z kontekstu. Nie wiem, czy z każdym językiem tak będę miała, ale z perspektywy czasu wydaje mi się, że to wszystko, czego się do tej pory nauczyłam było bardzo łatwe i w taki też łatwy sposób staram się uczyć moich uczniów. Bez zbędnego obciążenia gramatyczną terminologią, stosując czasem sztuczki i skróty, dawkując niektóre informacje, żeby ludzi od początku nie straszyć wyjątkami. No dobrze, wszystko pięknie ładnie, a czy nauka niemieckiego coś zmieniła w moim życiu, czy inaczej teraz patrzę na świat?
Dzięki nauce tego (jednak ;)) pięknego języka, nauczyłam się jak wiele można językiem powiedzieć, jak sprytnie można zamieść pewne problemy pod dywan, albo jak wpływać na tok myślenia innych ludzi. Najlepszym przykładem z dawniejszych czasów jest język propagandy używany w III Rzeszy i NRD, komunistycznych Niemczech. Jeśli chodzi o współczesność to też zdarzają się takie wyrazy, a chociażby wyrażenie Eltern/Familien/Kinder mit Migrationshintergrund, bardzo ładnie i oględnie opisujące rodziny, w których rodzice (albo jedno z nich) bądź dziadkowie (albo jedno z nich) nie pochodzą z Niemiec. Zwróćcie uwagę, że dużo bardziej neutralnie to brzmi niż stary, swojski Einwanderer, czyli imigrant. W języku niemieckim każdy zawód ma swoją żeńską formę. Podręcznik, z którym pracuję na zajęciach, namiętnie (i chyba trochę na siłę) wciska jako bohaterkę scenek Tischlerin, czyli panią stolarz. Kanzlerin (kanclerka), Regisseurin (reżyserka) czy Ministerin (ministra, ministerka) to nie są zabawne wyrazy, tylko pełnoprawne słowa.
Wiem, że Ameryki nie odkryję, kiedy Wam powtórzę, że nauka języka otwiera okno na świat. Uczy nas inności, poszerza horyzonty. Czy wiedzieliście, że są języki, w których czasownik nie odmienia się ani przez osoby, ani przez czasy (chiński mandaryński)? Albo, że w niektórych językach czasownik odmienia się od przodu (suahili)? To niby tylko gramatyka, ale jeśli na poziomie gramatyki występują już tak duże różnice, to jak bardzo inne może być postrzegania świata przez osoby mówiące tymi językami?Mam nadzieję, że wpis się Wam podobał. Chętnie poczytam o waszych wrażeniach dotyczących języków, których się uczycie. Zmienił się Wam chociaż trochę światopogląd ;)?
Jak język angielski wpłynął na moje postrzeganie świata?; Czy esperantyści mówią jak roboty?; Przez hiszpańskie okulary. Jak język wpływa na nasze postrzeganie świata?; Język polski z holenderskiej perspektywy; Jak język niemiecki wpłynął na moje postrzeganie świata?; Jak język norweski wpłynął na moje postrzeganie świata?; Jak opanowany przeze mnie język obcy wpłynął na moje postrzeganie świata?; Dlaczego akurat rosyjski?; Jak opanowany przeze mnie język obcy wpłynął na moje postrzeganie świata?; Jak język wietnamski wpłynął na moje postrzeganie świata?
Źródła:
http://en.wiktionary.org/wiki/drachenfutter
O, pięknie, kolejny raz dostarczasz mi słowa dnia 😀 'Drachenfutter’ absolutnie dziś nim będzie, strasznie mi się podoba. I u mnie w domu mówiło się 'kurzołapy’ na te wszystkie pierdółki, nie wiem, czy to jakieś regionalne?
Chłonę te wszystkie ciekawostki, dzięki za wpis!