W lipcu udało mi się wyskoczyć na 1,5 tygodnia na urlop do Francji i na chwilę do Niemiec. W sumie zrobiła się z tego taka mała, nieplanowana objazdówka, ale strasznie się cieszę, że wszystko wypaliło i mogę podzielić się z Wami zdjęciami z fajnych miejsc. Szykuję też wpis o francuskiej części mojego wyjazdu, poczytać go będziecie mogli na innym, zaprzyjaźnionym blogu, a jakże! Związanym z Francją i językiem francuskim :). Wpis francuski pojawi się dopiero w przyszłym tygodniu, a dziś krótka historia o tym, jak w ogóle wylądowałam w Neustadt i okolicach. Zapraszam do czytania i oglądania!
Jak już pewnie wiecie z moich licznych wzmianek, podczas studiów spędziłam dwa semestry na Erasmusie w Konstancji, na samym południu Niemiec. To był szalony czas i chyba większość najfajniejszych wspomnień z czasów studiów pochodzi właśnie z Konstancji. Na uniwersytecie miałam nawyk czytania ogłoszeń studenckich, bo cały czas polowałam na sensowny używany rower, a dodatkowo chciałam sobie znaleźć partnerów do rozmowy we wszystkich językach, których się wtedy uczyłam (a trochę ich wtedy było). Pewnego dnia trafiłam na ogłoszenie dziewczyny, która w zabawny sposób oferowała swój czeski i niemiecki w zamian za polski i rosyjski. Bardzo zaintrygował mnie dobór takich języków, raczej daleko od krajów słowiańskich, więc się z nią skontaktowałam i tak zaczął się nasz tandem-wymiana językowa. Po skończonym Erasmusie nie bardzo miałyśmy okazję się spotkać, więc został nam Skype od czasu do czasu. Po licznych perypetiach Tereza osiedliła się w Rheinland-Pfalz (Nadrenia-Palatynat) i podczas mojego grudniowego wyjazdu zeszłej zimy spontanicznie zapytałam ją, czy nie miałaby ochoty spotkać się we Frankfurcie. Takim sposobem spotkałyśmy się pierwszy raz po 3 latach. Teraz planując urlop we Francji stwierdziłam, że fajnie byłoby się spotkać, więc Tereza zaprosiła mnie do siebie i voilà! Tak wylądowałam w Neustadt an der Weinstraße i był to chyba jeden z najfajniejszych spontanów w ostatnich latach.
Często jak gdzieś jestem to nie mam zaplanowanego pobytu. Bardzo lubię chodzić po mieście, przesiadywać w lokalnych kawiarniach, błądzić między wąskimi uliczkami i przeglądać się w witrynach sklepów. Czasem, jak usłyszę o jakimś fajnym muzeum czy nietypowej miejscówce, to muszę ją koniecznie zobaczyć, a poza tym – czysty hedonizm. W Niemczech ciągną mnie jeszcze do siebie księgarnie i sklepy z gazetami i filmami. Lubię wiedzieć, co w niemieckiej trawie piszczy i nadrabiać zaległości. Po Neustadt spacerowałam 1,5 dnia i wpadłam jak śliwka w kompot – miasteczko (50 tyś mieszkańców), o którego istnieniu nie miałam do tej pory pojęcia całkowicie zawładnęło moim sercem. Bardzo żałuję, że nie miałam ze sobą aparatu i mam tylko zdjęcia z telefonu, ale może choć trochę przybliżę Wam uroki tego miejsca.
Jeśli chodzi o położenie, to Neustadt an der Weinstraße znajduje się u stóp pasma górskiego, przewrotnie zwanego Pfälzerwald (Las Palatyński). W mieście doskonale to czuć, bo trzeba się zmierzyć ze schodami, jeśli chce się przejść z dzielnic mieszkalnych na stare miasto. Również jak się jedzie samochodem np od Speyer, to góry, choć niewysokie, świetnie się prezentują. Miasto, jak i cały region, jest otoczone winnicami i cała okolica nadreńska słynie ze świetnych win. Znajomi opowiadali mi, że w okolicznych małych miejscowościach i wioskach pełno jest fajnych i klimatycznych winnic. Z resztą, sama nazwa miasta od razu je wyróżnia: an der Weinstraße, przy drodze winnej. Wiele sąsiednich miejscowości też ma taki przydomek. Tym razem nie było okazji, ale w przyszłości z chęcią skuszę się na jakieś pyszne reńskie wino.
Po sąsiedzku, w Hambach an der Weinstraße, znajduje się Hambacher Schloss, zamek Hambach, w którym to w 1832 rodziła się niemiecka demokracja. Akurat jak byłam w Neustadt nadeszła wielka fala upałów, a zamek jest na górce, więc podziwiałam go tylko z daleka. Samo miasto wydaje się bardzo fajne do życia, niewiele się tam dzieje, ale miałam okazję być w lokalnym kinie. Właściciel zdaje się być wielkim miłośnikiem migającego ekranu, bo co tydzień urządza seanse-niespodzianki. Bilet kosztuje 5 euro, przed seansem jest krótkie podsumowanie poprzedniego. Po każdym takim seansie można wypełnić ankietę, na ile ocenia się dany film, czy był ciekawy i części z ocen i komentarzy jest czytana tydzień później. Co tydzień dwoje szczęśliwców wygrywa w losowaniu darmowe bilety na następny seans. Tym razem jeden ze zwycięzców wygrał już 4 raz.
Mam jakichś czytelników z tych okolic? Był ktoś z Was w Rheinland-Pfalz? Za jakiś czas wrzucę post z samymi zdjęciami z Neustadt. Nie ma ich zbyt wiele, ale większość robiłam z myślą o Was :).
Spodobał Ci się ten wpis? Polub zatem mojego bloga na Facebooku i obserwuj go na Bloglovin!
Ciekawy pomysł na takie seanse niespodzianki 🙂 chociaż znając mentalność Polaków pewnie u nas by się to nie przyjęło